Rozmiar czcionki: Ab Ab Ab

Sen i jawa

Na horyzoncie widać smugę dymu,
zasłania tarczę różowego słońca,
znak, że „Batory” zbliża się do portu,
na powrót męża, czeka wierna żona.

Na powitanie błyszczały jej oczy,
kiedy „Batory” dobijał do kei,
tłum pasażerów przy trapie się tłoczył,
orkiestra grała, i wyły syreny.

To sen i jawa, nie ma „Batorego”,
żyletki z niego, też się wyczerpały,
żona u boku, jest męża swojego,
żyją po ludzku w pokoiku małym.

Nic w tym dziwnego, bo taka jest prawda,
starcza im na to bogaty życiorys,
nie ma w nich kłamstwa, nie mieści się zdrada,
młodym zbyt trudno, tym słowom uwierzyć.

Nie ma co gdybać, widać jak na dłoni,
ich świat jest inny, marzą o przyszłości,
nie takiej jaką przeżywali oni,
opartej na wierze, dozgonnej miłości.

Liczą na biznes, leniwi do pracy,
nie chcą studiować, wolą pogłówkować,
by mieć salony, brykę wielkiej klasy,
jeśli się uda politykiem zostać.

Czas się obudzić, by skończyć z głupotą,
prawda, nieprawda, kiedyś tak się żyło,
cwaniak nie biegał za byle robotą,
nie wszystkich ludzi, cieszyło co było.

Ortalionowo - nylonowe lata,
pomarańczowo - bananowy luksus,
góra zielonych - tak zwana sałata,
tylko za grosze - do roboty przymus.


Jerzy Stanisław Fic